Kto pracuje w biurze rachunkowym i nie miał nadgodzin ręka w górę. Niestety, nie znam biura, które nigdy przed magicznym “dwudziestym” nie pracowało (oby tylko) do wieczora. My też pracowałyśmy.
Nadgodziny w naszej branży to chyba chleb powszedni. Fajnie jeśli za tym idzie większa kasa w myśl zasady – ok, poświęcę mój czas wolny, nie obejrzę dziś Netflixa, nie pobawię się z dziećmi, nie nadrobię gazet – popracuję, ale zarobię dobre pieniądze, które są mi potrzebne. Ale jeżeli pracuję po godzinach i to co mi po nich zostaje to kac moralny i poczucie beznadziei, że za miesiąc będzie to samo, to już nie jest fajne. I dotyczy to nie tylko pracowników biur, ale też ich właścicieli. Nadgodziny mało komu kojarzą się pozytywnie. Większość ich nie lubi, bo burzą plany prywatne i destabilizują życie rodzinne. Nie ma wtedy mowy o modnym ostatnio work life balance.
Rak toczący firmę
Nadgodziny w biurze rachunkowym to moim zdaniem plaga, rak toczący firmę, niszczący ją od środka: morale spada, niechęć do pracy wzrasta, czasem prowadząc do wypalenia zawodowego. Jeżeli na dodatek nadgodziny są niepłatne, co jest dość powszechne, to całe to budowanie zespołów, dbanie o super atmosferę, owocowe piątki i karty Multisport to jakaś bzdura – kiedy niby z tej siłowni korzystać, jeżeli co miesiąc przez tydzień lub dwa przed “dwudziestym” trzeba zasuwać i księgować dokumenty od rana do wieczora? Kto dziś marzy o takiej pracy? Tak, wem że można nadgodziny odebrać czasem wolnym po “dwudziestym”, ale nie łudźmy się – w biurach rachunkowych nawet porządnego urlopu nie ma kiedy wziąć, a co dopiero czas wolny, miesiąc w miesiąc, za nadgodziny.
No ile można? Co to za życie!
My też kiedyś borykałyśmy się z nadgodzinami w naszej kancelarii, aż któregoś dnia, gdy o 23:30 wysłałam klientowi ostatnie wyniki podatków stwierdziłam, że mam dość. No ile można? Co to za życie! Po głębszym zastanowieniu gdzie leży przyczyna comiesięcznych nadgodzin, ze zdziwieniem odkryłam, że to moja wina 🙂 Bo jako właścicielka kancelarii podatkowej sama przecież ustalam zasady działania naszej firmy. I to ja, jednym przysłowiowym klikiem, mogę wszystko zmienić. Odkryłyśmy naszą Amerykę 😉
Od razu wprowadziłyśmy zmianę – zaczęłyśmy respektować zapisy naszej własnej umowy, którą miałyśmy podpisaną z klientami. Tam jest zapis, że na dokumenty czekamy do 7. dnia miesiąca, a jak dostaniemy je potem, to wcale nie musimy zdążyć z wynikami na czas. Wystarczyło trzymać się tej zasady – tylko tyle. Praktycznie z dnia na dzień zniknęły wszystkie nadgodziny u wszystkich osób pracujących w naszej kancelarii. Codziennie o 16:00 każdy wychodził do domu bez stresu, że coś jest niezaksięgowane, a przecież “już jest osiemnasty” – spokojnie, zrobi się to potem. To nic, że będzie “po terminie” – zgodnie z umową klient dokumenty przyniósł zbyt późno, abyśmy zdążyli na czas.
Tak, wiem że to brzmi dość prosto, bo to jest bardzo proste rozwiązanie całego problemu. Nie chcesz nadgodzin – wprowadź naszą zasadę. Ale trzymanie się własnych zasad w życiu (także tym zawodowym) proste może już nie być. Wymaga trochę asertywności, wiary w siebie i w to co się robi, siły wewnętrznej, takiego głosu w sobie, że mam rację, przekonania że to moja firma i po mojemu chcę ją prowadzić. Jeżeli tego nie czujesz to nic straconego – można się tego u nas nauczyć 🙂
Myślę, że nie przesadzę gdy powiem, że nasze nowe podejście do naszej umowy odmieniło życie wszystkich osób pracujących w nas w kancelarii. Dziś trochę się z siebie śmiejemy, że człowiek męczył się przez lata, a rozwiązanie już istniało i było na wyciągnięcie ręki. Zwyczajnie przeżyłyśmy nasze własne Księgowe Rewolucje 🙂
Karolina
To prawda. Zaczęłam egzekwować termin dostarczania dokumentów do biura i poniekąd problem się skończył. Piszę poniekąd, bo mam dwie firmy, które co m-c płacą karę za nieterminowe dostarczanie dokumentów i nic ich to nie uczy.