Początek roku, do końca kwietnia, to u nas okres żniw – pitów rocznych. Nie narzekam, dziwne byłoby narzekanie na zarabianie dobrej kasy. Jakoś tak z powodu inflacji z roku na rok cena pitów u nas rośnie. Obecnie 600 zł. I z roku na rok obrywa mi się od różnych ludzi za tą cenę. ? Nie tylko od klientów, ale i od kolegów i koleżanek po fachu. Że na głowę upadłam z tą ceną, że skąd ja takich klientów biorę, że to jest nieetyczne (!), że rynek psuję (!!) i inne osobliwe zarzuty. Patrzę na to, czytam i dalej robię swoje, a Wam przekazuję tylko jako taką ciekawostkę. Jak to można w necie oberwać nie tylko za „za niskie ceny” i „nieszanowanie się”. ?
Jeśli chodzi o pity roczne, to co roku robię ich dziesiątki. Setki nawet. Nie ukrywam tego, że na pitach dobrze zarabiamy. Można sobie przemnożyć. I dziś piszę Wam to nie dlatego, aby niektórym żal dupę ścisnął, ? tylko po to, aby Was zainspirować, namówić na wprowadzenie takiej usługi do Waszego cennika. Pity zagraniczne, bo na nich się skupiamy, to jest zwyczajnie dobry biznes. Oczywiście, że trzeba trochę zainwestować swojego czasu i pieniędzy, aby się nauczyć je robić. Ale inwestycja zwraca się nieprawdopodobnie szybko. Czy zawsze jest łatwo i przyjemnie? Nie, czasem człowiek siedzi nad tym pitem i siedzi (tzn. nie ja, tylko Natalia, bo zlecenia do mnie wpadają i ja sobie wybieram, co ja chcę, a co chce Natalia ?). Czasem klient bardzo nie pomaga. Ale i tak warto.
I tak jak opłata za obroty uwidacznia się w przychodach biura pod koniec roku, gdy klienci zaczynają mieć naprawdę ładne obroty, a co za tym idzie ja wystawiam im jeszcze ładniejsze faktury, tak zeznania roczne widać w przychodach biura na początku roku. I jest to dla mnie co najmniej tak samo ładny widok, jak plaża i palmy u Natalii w Tajlandii.
A cena za pita? No każdy ma swoją, która go satysfakcjonuje (mam nadzieję).
PITy zdalnie? A czemu nie?
Odkąd pracuję całkowicie zdalnie siedzę nad nimi gdzie popadnie, czasami w przychodni w kolejce do lekarza, czasami w bibliotece robiąc sobie przerwę między szykowaniem artykułów na prasówkę, czasami leżąc u mamy na fotelu w kącie jej salonu. Do pracy wystarcza mi tablet i komórka – dwa monitory. ?
Nie ogranicza mnie fizycznie żadne miejsce na ziemi, mogę pracować na przysłowiowym leżaku na plaży pod palmami. Byle internet był. Czy to istotne o której godzinie, w której strefie czasowej będę tego pita przygotowywać? Czy to ważne, że sprawdzam księgowania w czasie gdy księgowa śpi? Czy klienci przejmują się godziną, o której dostaną ode mnie maila? Czy pani z urzędu zwróci uwagę kiedy wysłałam do niej pismo EPUAPem? Okazuje się, że moja praca może być wykonywana nie tylko zdanie, ale też o dowolnej porze dnia czy nocy. Brzmi to pięknie, prawda?
I piękne jest, choć zaczęłam zauważać pewien ciekawy chyba “minus” takiej idyllicznej organizacji czasu pracy, którym chcę się z Wami podzielić. Piszę chyba, bo jednak on mi nie przeszkadza na tyle, aby cokolwiek zmienić. No i nie wiem, czy traktować go w sumie jako minus. Sami oceńcie i dajcie znać co o tym myślicie.
Kiedy zdałam sobie sprawę, jak łatwe jest, jak szybkie jest rozpoczęcie i zakończenie pracy zaczęłam wykorzystywać wszystkie nudne momenty w ciągu dnia na to, aby popracować. Gdzieś mam przestój, czekam na córkę aż skończy zajęcia gimnastyczne – odpalam tablet, sprawdzam to co powinnam sprawdzić dla pracowników. Siedzę na poczcie i czekam w kolejce na wolne okienko – odpalam tablet, robię pita. Mąż wyskoczył na chwilę do Lidla, a ja zostałam w samochodzie – odpalam tablet, odpisuję na maile.
Tablet jest lekki, wygodniejszy od laptopa. Jest bardziej poręczny, odpala się błyskawicznie jak komórka, idealnie współgra z telefonem. Cyk i po sekundzie mogę zacząć pracować. Koniec zakupów? Cyk, zamykam, jadę dalej. Co to wszystko oznacza? Że zaczęłam nosić tablet ze sobą niemal wszędzie. Jak komórkę. Tak, mogę na nim oglądać też Netfliksa, czytać gazety, ale jakoś tak wychodzi, że przede wszystkim pracuję. Na początku wydawało mi się to niemożliwe, niewygodne, jak wszędzie, że sobą taszczyć taki sprzęt? Już mi się tak nie wydaje. Przyzwyczaiłam się. Wychodząc z domu mam w głowie mini checklistę co powinnam zabrać typu klucze, komórkę, kluczyki do auta i jest na niej też tablet. No i jeździ ze mną np. do fryzjera, gdzie siedzę 3h. Sami przecież wiecie ile można zrobić pitów w 3h!
Permanentny urlop??? ?
Wykorzystując w ten sposób czas, nie muszę rezerwować sobie całego dnia, albo nawet i pół dnia codziennie, aby zrobić to co do mnie należy. Bo okazuje się, że robię to gdzieś tam w tym międzyczasie. Fajnie? Fajnie. ALE (oczywiście, że jest ale) przez to nie mam w życiu takiego sztywnego rozgraniczenia między czasem pracy, a czasem wolnym. Nie mam tak, że idę do pracy, tak jak kiedyś szłam do biura, pracuję tam przez ileś godzin, wychodzę z biura i zapominam o tym co tam się działo lub co na mnie czeka, aż do godziny ósmej następnego dnia. I mam czas wolny. Taki prawdziwy czas wolny, odcięty od czasu pracy. Tak jak mają ludzie pracujący na etacie. ? Już tak nie mam. Już ten mój czas pracy i wolne zlewa się ze sobą, uzupełnia się. Coś jak ulica, w której są dziury do zalepienia. Wypełniam te dziury w prywatnym życiu pracą.
Obserwuję siebie i ten mój stan już od jakiegoś czasu i nie mogę się zdecydować. Chciałabym to jakoś ocenić, stwierdzić, że to jest fajne, albo nie, to jest beznadziejne, bo takie mało konkretne: ni to jestem w pracy, ni to jednak nie. A ja jednak jestem konkretna dziewczyna. ? A to wszystko jest takie strasznie elastyczne. Czuję jakbym cały czas była na urlopie, na którym co jakiś czas sprawdzam skrzynkę mailową. Niby słabo, bo ciągle te maile, klienci, współpracownicy, ale jakby nie patrzeć – to jednak permanentny urlop. ??
Instagram vs rzeczywistość
No to jedziemy z tym urlopem dalej. Słoneczko przyjemnie grzeje. Pusta plaża w egzotycznym kraju, ty na leżaku, z kapeluszem na głowie i w okularach przeciwsłonecznych leniwie zanurzasz stopy w ciepłym drobnym piasku. Przed tobą lazur wody, za tobą palmy, nad tobą parasol z suchych liści bananowca, żaden tam plastik fantastik. Koło ciebie na małym stoliczku drink z palemką, jego pomarańczowy kolor przebija się przez kostki lodu leniwie pływające w szklance. Na kolanach laptop, bo przecież pracujesz zdalnie, w uszach słuchawki z zapodaną milą, relaksującą, letnią playlistą na Spotify.
Odpisujesz na maile, robisz zeznania roczne, wydajesz polecenia. Po 4h pracy wstajesz i idziesz do pobliskiej restauracji na pyszne egzotyczne jedzonko, ciesząc się swoim zawodowym życiem.
Buhahaha!!????
Kiedy różni znajomi piszą do mnie, jak to ja mam fajnie i cudownie, bo Azja, słońce i praca zdalna, to w głowach mają właśnie taki obraz tej mojej pracy. Co więcej – oni sami myślą, że tak właśnie będzie wyglądała ich praca zdalna w przyszłości.
No ja bardzo tego wszystkim życzę i oczywiście mocno trzymam kciuki. Tymczasem powiem ci jak to NAPRAWDĘ wygląda, poza całymi tymi filtrami na Instagramie.
Po pierwsze – jakie słoneczko!! Żadne tam słoneczko, tylko strasznie palące Słońce wypalające mózg i wszystko inne co się rusza. Są ludzie, którzy dobrze znoszą temperatury 40 – 50°, ale niewielu ich znam. W tak egzotycznych temperaturach ty masz siłę tylko leżeć i to w swoim łóżku w klimatyzowanym pokoju, a nie na żadnym leżaczku pod parasolem.
Pusta plaża? A i owszem – w tej temperaturze nikt normalny nie przebywa na plaży, więc jest szansa ją zobaczyć. Piasek pali w stopy. Nie da się po nim chodzić nawet w sandałach. To jest jedna wielka patelnia, więc zapomnij o przyjemnym zanurzaniu stópek i darmowym peelingu.
Drinki z palemką może i są, ale nie pływa w nich żaden lód, bo ten co pływał roztopił się cały w ciągu minuty. Ty zresztą kiedy tylko dostajesz szklankę do rąk wypijasz wszystko jednym haustem, bo tak chce ci się pić. Poza tym za chwilę z chłodnego drinka zrobi się ciepła breja nie do wypicia. Potem mądrzejesz i pijesz już samą wodę – litrami.
I na koniec najlepsze – twój super lekki, wypasiony laptop na kolanach. Na kolanach!! ???♀️ Sprzęt, który się błyskawicznie grzeje w tej temperaturze. Nie jesteś w stanie trzymać go na kolanach, bo zaczyna ci się z nich ześlizgiwać! Ty nie jesteś w stanie trzymać założonej nogi na nogę, bo jest ci za gorąco, a co dopiero laptopa, który ma silnik i się nagrzewa. Po półgodzinie laptop i każdy inny sprzęt zaczyna krzyczeć, że grozi spaleniem baterii, jeśli go natychmiast nie wyłączysz. Zresztą możliwe, że nie doczekasz do tego momentu, bo bateria momentalnie się rozładowuje w takiej temperaturze. Plan popracowania w pięknej scenerii na leżaczku przez 4 h idzie w pizdu. Szybko cykasz parę fotek na Instagrama jak to niby Ty na tym leżaku PITy robisz i tyle tej roboty.
Piękną plażę, biały piasek, cieplutkie słoneczko i swój leżaczek masz głęboko gdzieś. Wracasz biegiem do swojego pokoju hotelowego, odpalasz klimatyzację, wyciągasz zimne piwko lub colę z lodówki, wskakujesz na łóżko i nareszcie możesz oddychać, a sprzęt nie grozi ci spaleniem baterii, gdy go podłączasz do ładowania. No, teraz to można zdalnie popracować i parę pitów machnąć. ?
Karolina